niedziela, 25 stycznia 2015

10th month - still alive and (almost) happy

Whoaaa.
Pół roku.
Dobra. Wow. Powinnam przepraszać, że mnie tyle czasu nie było? Ostatnia notka to jakaś kicha. Powiem szczerze, że kilka razy przymierzałam się do jej poprawienia, ale jednak zawsze pasowałam.

Nie będę nadrabiać zaległości, bo mi się nie chce (czas mam, oczywiście).
Melduję się tylko, żeby ktoś nie pomyślał, że coś złego się ze mną dzieje! (Jeśli jakimś dziwnym trafem trafiłeś/aś na tego bloga teraz, współczuję Ci z całego serca, niemniej jednak - jestem szczęśliwa, że nie piszę tego tylko dla siebie, chociaż założenie bloga miało być pamiętnikiem głównie DLA MNIE. Nieważne)

Co się działo u mnie przez te pół roku? Szybko i w dużym skrócie:
Po tripie do Bostonu zaliczyłam weekend w Chicago (niesamowite miasto, jednak NYC nadal dla mnie #1), a potem wakacje w Miami (#2 na mojej liście ulubionych miejsc!). Następnie byłam wypłukana z kasy i nie robiłam nic specjalnego - oprócz okazjonalnego imprezowania z moim "International Squad", który w międzyczasie się stworzył i rozleciał - starałam się oszczędzać jakąś kasę, ale było ciężko. W końcu tuż przed światami odwiedziłam Ankę w Atlancie (#3 ulubionych miast w USA!). Gdzieś tam przewinęło się Halloween i impreza z Domi w NYC, potem był Thanksgiving z moją host rodzinką, no a po Atlancie już święta Bożego Narodzenia. Po obkupieniu się prezentami dla wszystkich oprócz mnie samej znowu się wypłukałam z pieniędzy. Serio nie wiem co się tu w Stanach ze mną stało, ale w PL byłam mega zorganizowana z kasą, a tu ucieka nie wiadomo kiedy (chyba za dużo Tajskiego żarcia haha <3 ). Wigilię spędziłam z host dziadkami Dominiki, po polsku. Pierwszy dzień świąt z moją host rodzinką, która poza "typowo amerykańskiej - steak, ziemniaczane puree i zielona fasolka - kolacji" nic nie robili. No i prezenty oczywiście. Mnóstwo prezentów. Na Sylwestra postanowiliśmy nie jechać do City. Stanie w tłumie, marzniecie i sikanie w pieluchę (DOSŁOWNIE) na Times Square nas nie interesowało, a jakiekolwiek imprezy w naszym zasięgu finansowym to nic innego jak to, co możemy robić w każdy inny weekend i to za 80% mniejszą cenę (lub całkowicie za darmo). Dlatego wybraliśmy house party u chłopaka jednej z au pair. Był beer pong, był alkohol, było picie i płakanie o północy.

No i jestem teraz tutaj. 10ty miesiąc w USA mi leci, datę powrotu do domu już mam wybraną. Plany na najbliższe pół roku też już są i tylko czekają na realizację. Rodzinka mi przyjeżdża na dwa tygodnie w Travel Month i będziemy podbijać Cali.

Ktoś zainteresowany moimi relacjami z Host Family?
Nie jestem członkiem rodziny, jednakże nie jest to takie złe. Wiadomo- są lepsze dni i gorsze dni, ale generalnie nie ma sporów, nie ma kłótni i nie ma problemów z moimi dziewczynami. No, chyba, że jeśli chodzi o sprzątanie pokoju, ale mówiąc wprost "mam wyjebane", tak jak i moja Julia :)
Spędzam czasami z nimi czas, czasami mam ich gdzieś i robię swoje. Zależy w jakim wszyscy jesteśmy humorze.

Homesick?
Aż do 7go miesiąca pobytu tutaj było ok. A nawet było super. Jakoś w listopadzie, pod koniec, kiedy moja host mom powiedziała, że na święta mogę robić co mi się podoba (dostałam extra 2 tyg wolnego), bo oni na święta NIC nie będą robić...no cóż było mi przykro. Zaczęłam rozważać nawet wyjazd do PL na te dwa tyg, byle tylko spotkać się z rodziną i znajomymi. Przyznam się, że nawet raz płakałam (taki twardziel ze mnie) ale później Domi, moj Anioł Wybawca, zaproponowała mi święta z jej host dziadkami, tradycyjnie, po polsku i ani nie zauważyłam i było już po świętach, po Sylwestrze. Nowy rok- nowa ja, jak to modne jest tutaj mówić ;)
Mimo, że święta minęły, mały homesick pozostał i czasami kiedy wychodzimy ze znajomymi na imprezę, patrzę na tych amerykanów, którzy się wszyscy znają, ze szkoły, z przedszkola. Spotykają starych znajomych, opowiadają jak im życie mija, wspominają, a potem się świetnie bawią. Tęskno mi wtedy za moją mieściną i za tymi wszystkimi ryjkami, które znam i nawet tymi, których nie lubię. Co ta odległość robi z człowiekiem!
Nie jest tak, że nie korzystam z czasu i znajomości tutaj. Mam swoich ludzi, mamy swoje zajęcia i jest super. Mam jeszcze jeden, a jak dobrze pójdzie to dwa tripy zaplanowane, a za troszkę więcej niż 100dni lecę do domu. Trzeba korzystać!

Początkowo planowałam napisać w tej notce jakieś moje własne spostrzeżenia, rady, ostrzeżenia odnośnie programu Au Pair, ale stwierdzam, że już i tak dużo nabazgrałam, więc dam spokój. Może wrócę tu niedługo, kto wie!

Trzymajcie sie wszyscy (albo ty jeden jedyny człowieku, który odważyłeś sie jeszcze tu zajrzeć), spełniajcie marzenia, nie poddawajcie się, wlaczcie o swoje i bądźcie silni!

Całuski!
N.

P.S. Tak jak przez 9 miesięcy byłam jedyną polką w moim clusterze i wszyscy mi powtarzali, że prawdopodobnie tak zostanie, bo w moim miasteczku polskie au pair są średnio wybierane - ja wierzyłam i ciągle powtarzałam, że jakaś polska duszyczka dołączy do mojego jednoosobowego grona najzajebiściejszych polskich au pair w clusterze. Oto i ona, witam Aguś i powodzenia - ze mną, twoją host family, Darien i całymi Stanami :)